Saint Andre - Task 2
poniedziałek, 12 Wrzesień, 2016 - 21:04
Prognoza zapowiadała znacznie słabszy wiatr, stąd nasza nadzieja, że w końcu rozegrany zostanie task z prawdziwego zdarzenia. Nie pomyliliśmy się i na briefingu stanęliśmy przed tablicą z rozłożoną trasą o długości 112 kilometrów.
Obejmowała ona zarówno lot lokalnie po górach, wyskok na zachód na płaski teren jak i wysokie góry na północy.
Początek konkurencji poleciałem dosyć niepewnie, spodziewając się zawietrznej przy tzw. "płetwie". Rzeczywiście mimo świetnej wysokości na starcie, razem ze Spajkiem i innymi pilotami zjechaliśmy bardzo nisko. Zawietrzna dawała się mocno we znaki i bardzo szybko utraciłem zdobytą wcześniej wysokość. Po chwili trafiłem na bardzo mocny i turbulentny komin, który wyrwał mnie w kosmos i bez większego problemu dostałem się ponad grań. Reszta pilotów została w dole, a jak dowiedziałem się trochę później jeden z nich niestety wpadł w drzewa.
Dzięki szybkiej wykrętce zdołałem samotnie dogonić czołówkę i znalazłem się w pierwszej piątce. Z gór odlecieliśmy nad płaskowyż, który można było potraktować jak etap lotu po płaskim. Tam było całkiem przyjemnie, dużo mocnych i rozległych noszeń.
Po zaliczeniu ostatniego punktu na zachodzie, udaliśmy się w kierunku wysokich gór na północy regionu. Tam zwolniliśmy trochę tempo i znowu zrobiło się tłoczno. Spike pędząc jak szalony dogonił nas dołem i tym samym sposobem pociął dalej. Ja trochę ostrożniej, ale wytrzymywałem tempo. Tak dotarliśmy do ostatniego punktu lekko na zachód od Saint Andre.
Cały wyścig układał się pięknie. Zaliczyliśmy punkt i rozpoczęliśmy wykrętkę przed ostatnią prostą. Owczy pęd i piloci obok, którzy postanowili lecieć w stronę mety sprawił, że ja również odpuściłem krążenie. Nie chciałem jednak lecieć prosto do ESS, widziałem kręcących obok, ale komin ten niestety nie był przeznaczony dla mnie. Nie załapałem się i zamiast solidnego noszenia, wpadłem w duszenie. Zdenerwowany, uznałem, że nie ma innego wyjścia i poleciałem w stronę ostatniego cylindra. Oczywiście można było próbować wrócić pod wiatr, na grań, ale po tak dobrym locie nie brałem tej opcji pod uwagę. Niestety, cały czas leciałem w duszeniu, a nieznajomość terenu i zmęczenie wcale nie pomagały. Udało się znaleźć coś słabego tuż przed linią ESS, ale nie na długo.
Brakło kilku metrów, nie zaliczyłem cylindra, gdyż na mojej drodze stanęły drzewa. Odleciałem więc, ale z mojej pozycji nie widziałem możliwości dolotu do bezpiecznego lądowiska. Wybrałem więc jedną łąkę na stoku. Lądowanie było trudne i z przytupem. Pojęczałem chwilę sprawdzając czy jestem cały, ale na szczęście wszystko było ok.
Po szybkim spakowaniu i w trakcie mojego długiego spaceru do Saint Andre biłem się jeszcze z myślami. Zdenerwowanie, smutek i żal, a z drugiej strony radość z fantastycznego, długiego i szybkiego lotu. Wszystko to kotłowało się we mnie, najwyraźniej jednak, przeciwne emocje zniosły się i na lądowisko wróciłem w całkiem dobrym nastroju.
Piloci, którzy odeszli z ostatniego komina razem ze mną, w tym Michael Maurer, również nie zdołali osiągnąć mety. Mimo, że każdy wybrał inną ścieżkę, po prostu wszyscy byliśmy za nisko. Podobna sytuacja spotkała również Tomka Janikowskiego z naszej ekipy.
Z naszych najlepiej poleciał Michał, który do końca nie odpuścił i zajął miejsce w czołówce.
No cóż, popełniłem jeden poważny błąd i tym samym pogrzebałem dobry wynik w zawodach, ale czasami niestety i tak bywa. Trzeba się z tym pogodzić i walczyć dalej!
W końcu przed nami miało być jeszcze kilka tasków!
Zapraszam na film Philippe oraz na kolejną, ostatnią już relację z Saint Andre, która pojawi się wkrótce.
I jeszcze link do tracka - XCPortal
cdn.
Obejmowała ona zarówno lot lokalnie po górach, wyskok na zachód na płaski teren jak i wysokie góry na północy.
Początek konkurencji poleciałem dosyć niepewnie, spodziewając się zawietrznej przy tzw. "płetwie". Rzeczywiście mimo świetnej wysokości na starcie, razem ze Spajkiem i innymi pilotami zjechaliśmy bardzo nisko. Zawietrzna dawała się mocno we znaki i bardzo szybko utraciłem zdobytą wcześniej wysokość. Po chwili trafiłem na bardzo mocny i turbulentny komin, który wyrwał mnie w kosmos i bez większego problemu dostałem się ponad grań. Reszta pilotów została w dole, a jak dowiedziałem się trochę później jeden z nich niestety wpadł w drzewa.
Dzięki szybkiej wykrętce zdołałem samotnie dogonić czołówkę i znalazłem się w pierwszej piątce. Z gór odlecieliśmy nad płaskowyż, który można było potraktować jak etap lotu po płaskim. Tam było całkiem przyjemnie, dużo mocnych i rozległych noszeń.
Po zaliczeniu ostatniego punktu na zachodzie, udaliśmy się w kierunku wysokich gór na północy regionu. Tam zwolniliśmy trochę tempo i znowu zrobiło się tłoczno. Spike pędząc jak szalony dogonił nas dołem i tym samym sposobem pociął dalej. Ja trochę ostrożniej, ale wytrzymywałem tempo. Tak dotarliśmy do ostatniego punktu lekko na zachód od Saint Andre.
Cały wyścig układał się pięknie. Zaliczyliśmy punkt i rozpoczęliśmy wykrętkę przed ostatnią prostą. Owczy pęd i piloci obok, którzy postanowili lecieć w stronę mety sprawił, że ja również odpuściłem krążenie. Nie chciałem jednak lecieć prosto do ESS, widziałem kręcących obok, ale komin ten niestety nie był przeznaczony dla mnie. Nie załapałem się i zamiast solidnego noszenia, wpadłem w duszenie. Zdenerwowany, uznałem, że nie ma innego wyjścia i poleciałem w stronę ostatniego cylindra. Oczywiście można było próbować wrócić pod wiatr, na grań, ale po tak dobrym locie nie brałem tej opcji pod uwagę. Niestety, cały czas leciałem w duszeniu, a nieznajomość terenu i zmęczenie wcale nie pomagały. Udało się znaleźć coś słabego tuż przed linią ESS, ale nie na długo.
Brakło kilku metrów, nie zaliczyłem cylindra, gdyż na mojej drodze stanęły drzewa. Odleciałem więc, ale z mojej pozycji nie widziałem możliwości dolotu do bezpiecznego lądowiska. Wybrałem więc jedną łąkę na stoku. Lądowanie było trudne i z przytupem. Pojęczałem chwilę sprawdzając czy jestem cały, ale na szczęście wszystko było ok.
Po szybkim spakowaniu i w trakcie mojego długiego spaceru do Saint Andre biłem się jeszcze z myślami. Zdenerwowanie, smutek i żal, a z drugiej strony radość z fantastycznego, długiego i szybkiego lotu. Wszystko to kotłowało się we mnie, najwyraźniej jednak, przeciwne emocje zniosły się i na lądowisko wróciłem w całkiem dobrym nastroju.
Piloci, którzy odeszli z ostatniego komina razem ze mną, w tym Michael Maurer, również nie zdołali osiągnąć mety. Mimo, że każdy wybrał inną ścieżkę, po prostu wszyscy byliśmy za nisko. Podobna sytuacja spotkała również Tomka Janikowskiego z naszej ekipy.
Z naszych najlepiej poleciał Michał, który do końca nie odpuścił i zajął miejsce w czołówce.
No cóż, popełniłem jeden poważny błąd i tym samym pogrzebałem dobry wynik w zawodach, ale czasami niestety i tak bywa. Trzeba się z tym pogodzić i walczyć dalej!
W końcu przed nami miało być jeszcze kilka tasków!
Zapraszam na film Philippe oraz na kolejną, ostatnią już relację z Saint Andre, która pojawi się wkrótce.
I jeszcze link do tracka - XCPortal
cdn.